Kobiety
80.00zł
Tytuł: „Kobiety” – książka używana
Autor: Charles Bukowski
ISBN: 9788373923140
Wyd.: Noir Sur Blanc 2011
Oprawa miękka, format A5, s. 430
Stan książki bardzo dobry
Opis
Tytuł: „Kobiety” – książka używana
Autor: Charles Bukowski
ISBN: 9788373923140
Wyd.: Noir Sur Blanc 2011
Oprawa miękka, format A5, s. 430
Stan książki bardzo dobry
Tłumacz: Lesław Ludwig
O książce:
Kobiety to już nawet nie osobny rozdział w życiu Charlesa Bukowskiego – to cała książka, której pierwsze zdania brzmią: “Miałem pięćdziesiątkę na karku i od czterech lat nie byłem w łóżku z kobietą. Nie miałem żadnych przyjaciółek. Kobiety widywałem jedynie na ulicy lub w innych miejscach publicznych, lecz patrzyłem na nie bez pożądania, z poczuciem, że nic z tego nie będzie. Onanizowałem się regularnie, ale myśl o jakimkolwiek związku z kobietą – nawet nie opartym na seksie – była mi obca. “Po czym następuje blisko trzysta stron poświęconych głównie opisom zbliżeń z imponującą liczbą partnerek. Kobiety pociągały autora z siłą, która pozbawia mężczyzn nie tylko rozsądku, ale i instynktu samozachowawczego. Czasem uważał je za modliszki, przystawał jednak na każde ryzyko, byle tylko dokonać kolejnego podboju. Nawet czytelnicy, których mogłaby razić nadmierna dosadność opisów, nie rozstaną się z tą książką w połowie.
Fragment książki:
Niejeden porządny facet
wylądował przez kobietę pod mostem.
Henry Chinaski
Miałem pięćdziesiątkę na karku i od czterech lat nie byłem
w łóżku z kobietą. Nie miałem żadnych przyjaciółek. Kobiety
widywałem jedynie na ulicy lub w innych miejscach publicznych,
lecz patrzyłem na nie bez pożądania, z poczuciem, że nic z tego
nie będzie. Onanizowałem się regularnie, ale myśl o jakimś
związku z kobietą – nawet nieopartym na seksie – była mi obca.
Miałem nieślubne dziecko, sześcioletnią córkę. Mieszkała
z matką, a ja płaciłem alimenty. Dawno, dawno temu byłem
żonaty. Miałem wówczas 35 lat, małżeństwo przetrwało dwa i pół
roku. To ona się ze mną rozwiodła. Tylko raz w życiu byłem
zakochany. Moja miłość zmarła z powodu przewlekłego
alkoholizmu w wieku 48 lat. Ja miałem wtedy 38. Moja żona była
ode mnie o 12 lat młodsza. Chyba też już nie żyje, chociaż nie
mam pewności. Przez sześć lat po rozwodzie pisywała do mnie
długie listy na Boże Narodzenie. Nigdy jej nie odpisałem.
Nie jestem pewien, kiedy po raz pierwszy ujrzałem Lydię
Vance. Było to chyba jakieś sześć lat temu. Po dwunastu latach
porzuciłem właśnie pracę na poczcie i próbowałem pisać. Byłem
przerażony i piłem więcej niż zwykle. Pracowałem nad swoją
pierwszą powieścią. Siedząc nad maszyną do pisania, wypijałem
co wieczór pół litra whisky i dwanaście piw. Do bladego świtu
paliłem tanie cygara, waliłem w maszynę, piłem i słuchałem
muzyki klasycznej z radia. Postawiłem sobie za cel dziesięć stron
dziennie, ale dopiero następnego dnia mogłem sprawdzić, ile
naprawdę napisałem. Wstawałem rano, wymiotowałem
i kierowałem się do frontowego pokoju, by zobaczyć, ile kartek
leży na kanapie. Zawsze przekraczałem swój limit. Czasami było
ich 17, 18, 23 lub 25. Rzecz jasna, fragmenty napisane w nocy
trzeba było jeszcze poprawić albo wyrzucić do kosza. Napisanie
mojej pierwszej powieści zajęło mi dwadzieścia jeden dni.
Właściciele domu, w którym wtedy mieszkałem, rozlokowali
mnie od frontu, a sami rezydowali na tyłach budynku. Uważali
mnie za wariata. Każdego ranka znajdowałem na ganku dużą
brązową papierową torbę. Zawierała przeróżne wiktuały, zwykle
były to pomidory, rzodkiewki, pomarańcze, zielone cebule,
puszki zupy, czerwone cebule. Co drugą noc piłem
z właścicielami piwo do 4, 5 nad ranem. On szybko odpadał, a ja
i jego stara trzymaliśmy się za ręce i co jakiś czas całowaliśmy
się. Przy drzwiach zawsze żegnałem ją głośnym całusem. Miała
straszliwe zmarszczki, ale to przecież nie jej wina. Była
katoliczką i słodko wyglądała w różowym kapelusiku, kiedy
w niedzielny poranek wybierała się do kościoła.
Wydaje mi się, że Lydię Vance poznałem podczas mojego
pierwszego wieczoru autorskiego – w księgarni Zwodzony Most
na Kenmore Avenue. Znów byłem śmiertelnie przerażony.
Czułem się lepszy, a mimo to strach ściskał mnie za gardło. Kiedy
się tam zjawiłem, pozostały już tylko miejsca stojące. Peter,
właściciel księgarni, który żył z czarną dziewczyną, miał przed
sobą stertę banknotów.
– Kurwa – odezwał się do mnie – gdybym zawsze mógł
zgromadzić taki tłum, miałbym dość forsy na kolejną podróż do
Indii!
Na powitanie zgotowano mi owację. Jeśli chodzi o publiczne
czytanie własnych wierszy, miałem za chwilę utracić dziewictwo.
Po półgodzinie czytania ogłosiłem przerwę. Byłem wciąż
trzeźwy i czułem, jak z ciemności wpatrują się we mnie dziesiątki
oczu. Kilka osób podeszło do mnie, żeby porozmawiać. Potem,
w krótkiej chwili spokoju, zbliżyła się Lydia Vance. Siedziałem
przy stole, popijając piwo. Położyła obie dłonie na krawędzi
stołu, pochyliła głowę i spojrzała mi prosto w oczy. Miała długie
brązowe włosy, dość długi, nieco spiczasty nos i lekkiego zeza.
Promieniowała żywotnością – człowiek wiedział, że ona stoi
obok. Poczułem silne fluidy, które nas połączyły. Te dobre, te
odpychające i jeszcze jakieś trudne do określenia, błądzące
bezładnie, ale jednak fluidy. Przyglądała mi się, a ja spojrzałem
na nią. Miała na sobie zamszową kurtkę kowbojską z frędzlami
wokół szyi. Jej piersi wyglądały naprawdę nieźle. Powiedziałem
do niej:
– Mam ochotę zerwać te frędzle z twojej kurtki. Od tego
moglibyśmy zacząć!
Odwróciła się na pięcie i odeszła. Moja odzywka nie
zadziałała. Nigdy nie umiałem rozmawiać z kobietami. Ależ
miała dupcię! Gdy się oddalała, wpatrzyłem się w ten jej krągły
tyłek. Niebieskie dżinsy opinały go pieszczotliwie. Nie byłem
w stanie oderwać od niego wzroku.
Zakończyłem drugą część wieczoru i zapomniałem o Lydii,
tak jak o kobietach mijanych na ulicy. Wziąłem pieniądze,
złożyłem autografy na kilku serwetkach i skrawkach papieru,
wyszedłem i pojechałem do domu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Informacje dodatkowe
Autor |
---|
Bogdan –
Bardzo ciekawa powieść, polecam sklep!