Moje kręte ścieżki ebook
15.00zł
Autor: Helena Świda-Szaciłowska
Nakład wyczepany – kup ebook pdf
Opis
Autor: Helena Świda-Szaciłowska
Projekt okładki: Bernard Nowak
Nakład wyczerpany kup ebook pdf
Fragment książki:
Dyrektor Włodzimierz Dębski (ojciec Krzesimira) – były partyzant z 27-ej Wołyńskiej Dywizji Armii Krajowej, o posturze i obliczu szlagona, a także stentorowym głosie – zaangażował mnie w 1968 roku do Społecznej Szkoły Muzycznej, która została upaństwowiona w następnym roku. Długie lata godziłam pedagogikę z własnym śpiewaniem. I bardzo dobrze mi to połączenie robiło – tak w nauczaniu, jak w śpiewie. Bardzo często, nie mogąc rozgryźć jakiegoś problemu u ucznia, uciekałam się do osobistych śpiewaczych doświadczeń; myślałam wtedy szybko: „Zaraz, zaraz – a jak ja sama to robię?” Poczem mówiłam: „Spróbuj tak i tak”. Najczęściej pomagało.
Społeczna, a potem Państwowa Szkoła Muzyczna mieściła się przy Krakowskim Przedmieściu, w kamienicy z przełomu XIX i XX w. Budynek ten rokrocznie groził, że się nam na głowy zawali, ale po każdym podklejeniu cementem i podparciu stemplami – rozmyślał się i trwał. Aż do roku 1993, kiedy to musieliśmy go opuścić i przenieść się na peryferie, bo Szkoła nie była w stanie sprostać czynszowym wymaganiom właściciela, który – jak niewielu innych – odzyskał swoją własność.
Uczniów z biegiem lat przybywało, więc i pedagogów również. Dziś nie jestem w stanie przypomnieć sobie wszystkich – tak jednych, jak i drugich. Zwłaszcza najmłodsi pedagodzy – a zjawiali się co roku nowi – byli nie do ogarnięcia pamięciowego. Mijało się ich na korytarzach, widywała na sesjach, popisach, koncertach; gawędziło się z nimi, wymieniało poglądy, nierzadko piło herbatkę. W oczach mam mnóstwo twarzy, ale oczywiście najlepiej pamiętam tych, którzy byli ze mną od początku albo przyszli do szkoły zaraz po mnie.
Jak zastrzegłam wcześniej – moje wspomnienia nie są kroniką, nie będę więc tu wymieniać członków grona pedagogicznego. Noszę ich w pamięci i – sercu, bo dobrze mi się z nimi pracowało. Szczególnie z akompaniatorami, którzy zmieniali się w mojej klasie jak w kalejdoskopie, zwłaszcza że i uczniów klas fortepianu przyuczało się do akompaniowania. Najdłużej jednak pracowała z moimi – i nie tylko! – uczniami Manuela (Lela) Wielicka, niezmordowana w przygotowywaniu popisów i koncertów, a nawet mini opero-montaży.
Oczywiście, w szkole też bywały stresujące przeżycia. Przede wszystkim egzaminy, kiedy to uczniom drżały nogi i zaciskały się gardła ze strachu, a nauczyciel siedział nad zielonym suknem i w duchu, a nieraz i ruchem ust śpiewał razem z delikwentem. No i popisy, kiedy to nie było wiadomo, co uczeń z tremy wymyśli, gdzie słowa poplącze, gdzie wejdzie o trzy takty za wcześnie albo za późno. Mimo tych stresów wkładałam w ten cudzy śpiew więcej serca niż we własny. To proste: gdy się samemu śpiewało — satysfakcja mijała bardzo prędko, oklaski przebrzmiewały, kwiaty otrzymane na estradzie więdły po paru dniach, honorarium „rozłaziło się” nie wiadomo jak i kiedy. A po tygodniu był już następny koncert, następny solista, to, co było wcześniej, szło w niepamięć. Tylko afisz i program zostawały na pamiątkę w domowym „archiwum”, o które dbał syn.
Natomiast to, co wpoiło się uczniowi – zostawało na zawsze (przynajmniej w części). Oczywiście zależało to również od ucznia. Byli różni, bardzo różni! Z jednymi można się było porozumieć od pierwszej lekcji, u innych szło to oporniej. Miałam takich, którzy musieli zrezygnować, bo po prostu – to nie było to, co im było pisane. Byli urodzeni śpiewacy, z taką artystyczną żyłką, aż miło. Byli też inni, u których powoli rodziło się zrozumienie śpiewu i budziła się artystyczna dusza. Do tych pierwszych należała jedna z moich pierwszych dyplomantek – Elżbieta Jasina (obecnie Kozyra). Przyszła do szkoły mając zaledwie piętnaście lat i rozwinęła się wspaniale w ciągu pięciu lat nauki. To ona po egzaminie dyplomowym i koncercie z orkiestrą powiedziała do młodszej koleżanki, która stwierdziła, że nigdy nie odważy się wystąpić z orkiestrą:
– Jak możesz się tego bać? Wyobraź sobie tylko: śpiewasz solo, a akompaniuje ci kilkudziesięciu muzyków! Co za wspaniałe uczucie!
Powiedziała też kiedyś:
– Wystarczy mi paru słuchaczy, żeby śpiewać!
No i śpiewa do dziś. (…)
Helena Świda-Szaciłowska
Moje kręte ścieżki, s. 260-262
O autorce:
Helena Maria Świda-Szaciłowska (1928–2016)
Urodzona 22 lutego 1928 r. w Warszawie jako pierwsze dziecko w rodzinie Gustawa Świdy i jego drugiej żony Zofii Olimpii z d. Weychert. Wychowywała się w Zwierzyńcu na Roztoczu, gdzie jej ojciec był dyrektorem Delegatury Banku Ziemiańskiego w Ordynacji Zamojskiej. Pomimo braku matki, która zmarła w 1929 r. oraz śmierci brata kilka lat później, Helena Świda z rozrzewnieniem wspominała czas dzieciństwa. Początkowe nauki pobierała w domu z pomocą prywatnych nauczycieli, następnie w 1938 r. wyjechała do szkoły powszechnej dla dziewcząt prowadzonej przez Siostry Niepokalanki w Niżniowie na Podolu. Edukacja została przerwana przez wybuch drugiej wojny światowej. Dalsza nauka w tajnych kompletach, gdzie zdała tzw. małą maturę, stała się dla Heleny Świdy formą upragnionej działalności konspiracyjnej. W 1944 r. na mocy tzw. reformy rolnej Świdowie zostali usunięci ze Zwierzyńca i zamieszkali w Lublinie przy ul. Skłodowskiej. Przyszła śpiewaczka uczęszczała wówczas do Liceum Ogólnokształcącego SS. Urszulanek i tam w 1946 r. zdała maturę, po której wstąpiła w szeregi studentów romanistyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Uczęszczała na wykłady takich profesorów jak Kalikst Morawski, Ludmiła Morawska, Jan Parandowski, Stefan Swieżawski, ks. Józef Pastuszka. Należała do organizacji studenckiej Iuventus Christiana. W czasie studiów pracowała w bibliotekach Sekcji Filologii Romańskiej oraz lubelskiej filii Instytutu Francuskiego, a także krótko jako nauczycielka w gimnazjum im. Unii Lubleskiej. W 1951 r., po przedstawieniu pracy L`enfant chez Daudet (Dziecko w twórczości Daudeta), otrzymała dyplom magistra filozofii w zakresie filologii francuskiej oraz propozycję pozostania na uczelni w charakterze asystentki. W 1953 r. wyszła za mąż za Edmunda Uścian-Szaciłowskiego. Ze względu na wcześniejsze artystyczne sukcesy przyjęła podwójne nazwisko Świda-Szaciłowska. Do września 1955 r. prowadziła na KUL ćwiczenia ze studentami (jednym z nich był Edward Stachura), a od 1957 r. powracała na krótkie zastępstwa. Zawodowo spełniła się jako śpiewaczka i nauczycielka śpiewu. Operowała głębokim mezzosopranem. Już w czasie studiów w latach 1948–1953 uczęszczała do Państwowej Średniej Szkoły Muzycznej w Lublinie do klasy śpiewu solowego renomowanej lubelskiej pedagog Marii Borer-Wyleżyńskiej. Następnie w Warszawie uczyła się u maestry Olgi Olginy. Działalność artystyczną zainaugurowała współpracą z Polskim Radiem, w którego audycjach śpiewała na żywo. W 1960 r. została solistką Państwowej Opery Objazdowej w Warszawie. Po roku, po przesłuchaniach konkursowych, przyjęto ją jako mezzosopranistkę do Teatru Wielkiego. W 1957 r. stałą współpracę nawiązał z nią ówczesny dyrektor Filharmonii Lubelskiej im. Henryka Wieniawskiego Andrzej Cwojdziński (w latach 1960–1962 wykładowca na KUL). Helena Świda-Szaciłowska do 1983 r. zaangażowana była w tzw. audycje szkolne zapoznające młodzież z województwa lubelskiego z muzyką poważną (jej słuchaczem był m.in. Bogusław Kaczyński). Stały angaż w Filharmonii otrzymała w 1961 r. i pracowała tam do przejścia na emeryturę w 1979 r. Koncerty kameralne i symfoniczne z jej udziałem były głośnymi wydarzeniami. Z występami odwiedzała też Filharmonię Olsztyńską i Rzeszowską, a także województwo koszalińskie, gdzie w 1964 r. przeniósł się Andrzej Cwojdziński. W latach 1968–1993 Helena Świda-Szaciłowska była związana ze Szkołą Muzyczną I i II stopnia im. Tadeusza Szeligowskiego w Lublinie, gdzie uczyła śpiewu solowego. Imponowała kulturą osobistą i zaangażowaniem w pracę pedagogiczną. Wielu jej uczniów ukończyło Akademie Muzyczne i występuje jako soliści oper i teatrów muzycznych Polski i świata. Z inicjatywy jej syna, Stefana Szaciłowskiego, ich mieszkanie przy ul. Skłodowskiej w okresie od października do grudnia 1977 r. przekształciło się w niezależną drukarnię – był tam przechowywany powielacz „Zuzia”, na którym wyszedł m.in. pierwszy numer „Spotkań. Niezależnego Pisma Młodych Katolików” oraz powieść T. Konwickiego „Kompleks polski”. Skutkowało to kilkukrotnymi rewizjami w ich mieszkaniu. Helena Świda-Szaciłowska należała do lubelskich oddziałów Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich i Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego.
Zmarła 23 września 2016 r. w Lublinie, pochowana na tamtejszym cmentarzu przy ul. Lipowej w rodzinnym grobowcu Świdów.
Bibliografia: Archwum Uniwersyteckie KUL, akta studenckie Heleny Świdy-Szaciłowskiej H 7593, Świda-Szaciłowska H., Moje kręte ścieżki czyli Śpiewacze wspomnienia, Lublin 2018; Świda-Szaciłowska H., Wszystko, co pamiętam. Wspomnienia (1928–1960), Lublin 2019.
Kowalewicz T., Z myślą o 700-leciu Lublina. Rozmowa z dr. Janem Sękiem, „Gazeta Wyborcza” 31.12.2016 r., https://lublin.wyborcza.pl/lublin/1,48724,21180932,z-mysla-o-700-leciu-lublina-rozmowa-z-dr-janem-sekiem.html [dostęp: 28.02.2020]; Wspomnienie o Pani Profesor Helenie Szaciłowskiej, http://smszeligowski.edu.pl/?p=1362 [dostęp: 28.02.2020].
Fot.: Ze zbiorów S. Szaciłowskiego
Paulina Byzdra-Kusz
Źródło: KUL==>
Informacje dodatkowe
Rok wydania: | |
---|---|
Autor |
Opinie
Na razie nie ma opinii o produkcie.